0
mala-mi 27 kwietnia 2014 13:35
Z racji tego, że pewnie dużo osób w okresie zimowym chce polować na zorze i zobaczyć świętego Mikołaja postanowiłam podzielić się z Wami relacją z Finlandii :) Podzielę ją na 3 części, żeby się łatwiej czytało :)

Pewnie wszyscy na tym forum pamiętają pewien czerwcowy dzień, dokładniej dzień dziecka, podczas którego linie lotnicze LOT oferowały super tanie bilety do Helsinek z Warszawy. Były to bilety First Minute, loty od października 2013 do kwietnia 2014 za porażające 160 zł w dwie strony. Z perspektywy czasu uważam, że to było głupie kupić w czerwcu bilety na marzec kolejnego roku, no ale czego się nie robi dla obejrzenia zorzy polarnej. Tak, to właśnie to był główny powód tego zakupu. Więc sprawdziłam fazy księżyca (zorzę polarną najlepiej widać podczas nowiu) i zaplanowałam podróż na 28.02-7.03.2014. Wydawał mi się to tak odległy termin, że na początku nawet nie przeszło mi przez myśl żeby coś więcej zaplanować. Parę miesięcy później okazało się, że LOT likwiduje połączenie do Helsinek. Na początku bałam się zadzwonić i zapytać, co z moją podróżą, bo myślałam, że anulują mi bilety i po prostu oddadzą pieniądze. Tak się nie stało. Miły Pan na infolinii nawet nie pytał, czy chcę zwrot pieniędzy, od razu przebookował mi lot na inny z przesiadką we Frankfurcie, bez zmiany dat. Jak już pisałam, od początku celem było zobaczenie zorzy, więc zaczęłam się zastanawiać, które miasto na północy Finlandii obrać jako cel. Padło na miasto świętego Mikołaja, czyli Rovaniemi. Część podróży między Helsinkami, a kołem podbiegunowym miała odbyć się liniami Norwegian.
Wystarczy historii i wstępu, zajmijmy się teraźniejszością. Przygotowania do wyjazdu zaczęliśmy dwa dni wcześniej, robiąc zakupy, pakując się itp. Podróż zaczęła się w czwartek 27 lutego o 18:00 w autokarze Polskiego Busa z Wrocławia do Warszawy. Zaskoczyło mnie to, że za 5 zł za osobę, które zapłaciliśmy za bilet dostaliśmy bułkę słodką, herbatniki i napój. Na lotnisko Chopina dotarliśmy kilka minut po północy, co oznaczało 6-godzinne czekanie na samolot do Franfurtu. Spędziliśmy pierwszą w życiu (kiedyś musi być ten pierwszy raz :D) nockę na lotnisku – nie było nawet tak źle, oprócz tego, że ławki są tam metalowe i po kilku godzinach miałam już siniaki na biodrach. O 6:50 wylecieliśmy planowo małym samolotem LOTu. Jako poczęstunek dostaliśmy Prince Polo i wodę. Nawet nie wiem jak minął lot, ponieważ całą drogę spaliśmy i w taki sposób po dwóch godzinach byliśmy we Frankfurcie. Tamtejsze lotnisko jest lekko mówiąc ogromne. Na przesiadkę mieliśmy 1 h 20 min, a z jednego terminalu na drugi szliśmy około 45 minut. Chwila przerwy i już byliśmy w kolejnym samolocie, tym razem Lufthansy. Jako poczęstunek dostaliśmy kanapki trójkątne, natomiast do picia można było wybrać, co tylko dusza zapragnęła (sok, wodę, kawę, herbatę, piwo, wino). Dość gadania o jedzeniu w liniach lotniczych. Po kilku godzinach snu i czytania książek, jak już stanęliśmy na fińskiej ziemi byliśmy bardzo zdziwieni tym, że jest dość ciepło, temperatura koło 5 stopni. Z racji tego, że byłam trochę przeziębiona, a Karol miał ból zatok pierwszy dzień nie obfitował w żadne interesujące doświadczenia, pojechaliśmy do hotelu odpocząć, potem na obiad i wróciliśmy do pokoju. Noc była krótka, przed godziną 4:00 rano byliśmy już na nogach szykując się na kolejny lot. Wróciliśmy więc na lotnisko, poszwendaliśmy się po strefie wolnocłowej, na której można było znaleźć wiele pamiątek związanych z muminkami, reniferami i angry birds, a o godzinie 7:30 byliśmy w kolejnym samolocie. Gdy wylądowaliśmy zobaczyliśmy lotnisko tak małe, jakiego do tej pory nigdy nie odwiedziliśmy. Gdybym miała je do czegoś porównać to wyglądało jak jeden terminal starego lotniska we Wrocławiu. No ale co się dziwić, skoro lądują tu tylko samoloty Finnair i Norwegian z Helsinek.
Image
Lotnisko w Helsinkach
Image
Samolocik :)
Image
Sklepy z pamiątkami
Image
Lotnisko Rovaniemi
Image
Odbiór bagażu w Rovaniemi
Z lotniska do centrum można dostać się tylko busem Airport Express za 7 euro od osoby. Plusem jest to, że można podać kierowcy dokładny adres i tam zostaniemy zawiezieni. Naszym celem był dworzec kolejowy, skąd mieliśmy jechać pociągiem do pobliskiej miejscowości Muurola, w której mieliśmy zarezerwowany hotel. Miasteczko przywitało nas bardzo pozytywnym akcentem – znaleźliśmy na chodniku 10 euro :D Nie było problemu z check-in pomimo tego, że byliśmy 3 godziny przed możliwym zameldowaniem. Właściciel jest Rosjaninem, bardzo miłym i pomocnym człowiekiem. W pokoju była łazienka, mała kuchnia i 2 łóżka pojedyncze. Zaskoczył mnie sposób montowania prysznica w hotelu: była to po prostu słuchawka przyczepiona do ściany, bez żadnej zasłony, ani tym bardziej brodzika, po prostu woda lała się po całej łazience. Hotel jest położony przy głównej drodze prowadzącej z Helsinek aż do granicy Finlandii z Norwegią. W północnej części kraju nie było już tak ciepło, jak w stolicy, temperatura około 2 stopni poniżej zera, ale ponad 90% wilgotności i niecały metr śniegu. Sobota i niedziela były dniami, w których chcieliśmy się totalnie wyluzować i odpocząć od wszystkiego, co do tej pory zaprzątało nasze głowy, więc spędziliśmy je na spacerach po okolicy. W niedzielę próbowaliśmy złapać stopa do Rovaniemi, ale po półtorej godziny stania stwierdziliśmy, że nam się nie uda. Puste auta w ogóle nie zwracały na nas uwagi, a jak już ktoś uprzejmy jechał to zazwyczaj miał 4 osoby. W dodatku, żeby nie było nudno, w niedzielę przez cały dzień padał (pierwszy od świąt) śnieg. Wyczekiwaliśmy też zorzy polarnej, ale póki co nie pokazała się – jednym słowem, to nie był nasz szczęśliwy weekend.
Image

Image

Image
Nasz hotel
Image

Image
Jeśli chodzi o Muurolę to znajdują się w niej dwa sklepy, dwie knajpy, szkoła, jezioro, stacja kolejowa i sporo domków. Atmosfera typowo zimowa, wszędzie biało, nikt się nie zajmuje odśnieżaniem, bo przecież śnieg to u nich rzecz naturalna. Po zamarzniętym jeziorze ludzie jeżdżą na nartach, bądź skuterach śnieżnych. Obok naszego hotelu znajdowała się skocznia narciarska o oszałamiającym punkcie konstrukcyjnym 27 metrów :D Można na nią wejść i podziwiać okoliczne widoki. Podobno gdzieś obok są (lub były) jeszcze dwie mniejsze skocznie.
Image

Image
Z racji tego, że nie prognozowano zorzy widocznej w Rovaniemi wieczór spędziłam na szukaniu Husky Safari bądź Reniferowe Safari. Gdy zaczęliśmy sprawdzać wszystkie zajmujące się tym firmy w okolicy ceny nas przeraziły – prawie wszędzie 100 euro za osobę! Już byliśmy zrezygnowani, kiedy przeczytałam, że w wiosce Mikołaja za 1 km na zaprzęgu reniferów płaci się 25 euro, natomiast 2 km na saniach ciągniętych przez husky 35 euro od osoby. No to w takim razie przemyślimy sprawę przez noc i jutro podejmiemy decyzję.

Więcej zdjęć dla zainteresowanych pod adresem http://blizejnizmyslisz.blogspot.com/20 ... czyli.htmlPoniedziałek według planów był zarezerwowany na odwiedziny św. Mikołaja, więc dzień wcześniej kupiliśmy przez Internet bilety na pociąg. Wstaliśmy rano i udaliśmy się na stację. Podczas jazdy okazało się, że nie mając fińskiej legitymacji studenckiej nie powinniśmy jechać na bilecie studenckim, jednak konduktor powiedział, że „da nam mały rabat i uda, że tego nie zauważył”. Dla kogoś, kto nie mieszka w Skandynawii na co dzień różnica pomiędzy 2,5 euro a 5 w jedną stronę jest zauważalna, więc nie ukrywaliśmy, że cieszyliśmy się z jego reakcji. Aby dojechać do wioski Mikołaja należało z dworca kolejowego jechać autobusem linii 8. Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się jakby na końcu świata, gdzie stał całkiem spory szary budynek, zupełnie niekojarzący się ze świętami. Po wyjściu z autobusu grupka Japończyków zaczęła robić sobie zdjęcia przy latarniach. Do tej pory nie wiem, co w nich było takiego wspaniałego, ale zostały one przez nich obfotografowane z każdej strony :) Swoją drogą zaczęłam się zastanawiać, czy nie ma jakiegoś bezpośredniego połączenia lotniczego Tokyo-Rovaniemi, tyle było tam Azjatów.
Image
Po niezbyt pozytywnym pierwszym wrażeniu postanowiliśmy wejść do budynku. Przywitała nas wielka hala z milionem sklepików, w których znajdował się miliard niepotrzebnych nikomu zabawek, pamiątek i koszulek w kosmicznych cenach. Przez sam środek przebiegała biała linia oznaczająca koło podbiegunowe, a nad nią wisiał globus. Szliśmy wzdłuż sklepów i po chwili na horyzoncie pojawił się napis „Marttiini”, do którego mój ukochany pobiegł jak szalony. To był sklep z fińskimi nożami, w którym na wszystkich ściankach znajdowały się różne rodzaje noży (swoją drogą nie wiedziałam, że istnieje tyle rodzajów noży: tradycyjne, do polowań, do ryb itd. Itd.). Ceny w tym sklepie nie należały do najniższych, ale od kilku dni tyle się nasłuchałam na temat „finek”, że wiedziałam, iż nie wyjdzie stamtąd z pustymi rękoma. Tak więc zrobił ze dwadzieścia kółek wokół wystaw, przy okazji zasypując mnie pytaniami „a co sądzisz o tym?”, „może ten jest ładniejszy?”, „myślisz, że ten mi będzie pasował?”. A mówią, że to kobiety są niezdecydowane… Czekałam cierpliwie, zostawiłam go samego z tym wyborem, żeby nie było później pretensji. W końcu udało się wybrać nóż składany, na którym wygrawerował sobie napis „Rovaniemi 2014”.
Image
Linia koła podbiegunowego
Image
Sklepy z pamiątkami
Image
Sklep Marttini
Skoro najważniejsza rzecz już była załatwiona możemy pójść pogadać z Mikołajem. Wyszliśmy z brzydkiego szarego budynku na dziedziniec i tu już nasze wrażenie się zmieniło. Choinki, bałwany, piosenki świąteczne lecące z głośników i biegające dzieci nastroiły nas świątecznie. Na wprost stał dom z ostrym dachem i napisem „Santa Claus”. Na drzwiach była tabliczka „Santa is here” – dobry znak, bo właśnie jego szukamy :) Weszliśmy do środka, gdzie trzeba było pójść do recepcji i przejść przez kolejne drzwi, za którymi już nie można było używać aparatu. Za wstęp do tego domku nie ma opłat. Wchodząc tam można przenieść się w zupełnie inny świat. Ma się wrażenie, że idzie się wąską drogą ciągle w dół, w tle słychać cichą muzykę, jak z jakiegoś filmu o elfach i po chwili wyłaniają się schody i wielki zegar. Na nim jest wytłumaczone, jakim cudem Mikołaj w ciągu jednej nocy jest w stanie odwiedzić wszystkie domy i zostawić prezenty. Idąc w górę wszędzie rozwieszone są zdjęcia różnych osobistości ze świętym. Droga jest poprowadzona tak, aby zmieściło się jak najwięcej osób w kolejce do pokoju Mikołaja, który jest dość oblegany w grudniu. Wtedy na spotkanie czeka się nawet kilka godzin. My na szczęście trafiliśmy na dwie rodziny przed nami. Jeśli ktoś się tam wybiera warto powiedzieć znajomym i rodzinie, ponieważ na stronie http://santaclauslive.com/ jest na żywo pokazywane nasze spotkanie. Samo spotkanie w Mikołajem rozpoczyna się od zdjęcia wykonanego przez elfa, a następnie można z nim chwilę porozmawiać. Nas pytał skąd jesteśmy, co nas tu sprowadza i jak nam się podoba w Finlandii, powiedział parę słów po polsku (Dzień dobry, co słychać, do widzenia), natomiast resztę rozmowy prowadził po angielsku. Mówił, że będzie we Wrocławiu w grudniu, czego mój facet na początku nie skumał (zastanawiał się, po co on jedzie do Wrocławia :D). Brodę ma oczywiście prawdziwą, wygląda to imponująco. Po wyjściu zagaduje nas kolejny elf, który pokazał nasze zdjęcia. Mieliśmy wybór: jedno zdjęcie wywołane za 25 euro lub pendrive z dwoma zdjęciami, filmem i jakimiś bajerami za 49 euro. Wybraliśmy „tańszą” opcję.
Image
Dziedziniec wioski
Image
Dom Mikołaja
Image

Image
Zdjęcie z Mikołajem
Po wyjściu z mikołajowego biura udaliśmy się w stronę wybiegu reniferów. Jak tylko zobaczyłam ich słodkie mordki od razu się zakochałam i chciałam tam zostać na zawsze :) Karol nie miał innego wyjścia, musiał przeżyć to, że jeśli nie przejadę się na tym zaprzęgu to stamtąd nie pójdę. Grzecznie zapłacił Pani zajmującej się reniferami i weszliśmy do zagrody. Dostaliśmy zaprzęg z najbardziej psychopatycznie wyglądającym reniferem, który wyglądał jakby dopiero uciekł z zakładu zamkniętego :D Przy okazji dowiedzieliśmy się, że te piękne stworzenia raz na rok gubią swoje rogi i akurat teraz przypadał ten czas. Dość śmiesznie to wyglądało, ponieważ większość, która jeszcze te rogi miała co chwilę się o coś ocierała. Gdy już usiedliśmy w saniach przykryto nasze nogi skórą z renifera, doczepiono jeszcze jedne sanie z drugim reniferem z tyłu i ruszyliśmy w drogę. Przebiegnięcie trasy zajęło około 30 minut, nie było to jakieś powalające tempo, ale przynajmniej tak mocno nie zmarzliśmy. Cała przyjemność kosztowała 28 euro od osoby. Po leśnej wycieczce zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć, wygłaskaliśmy chyba wszystkie renifery i ruszyliśmy dalej.
Image

Image
Nasz zaprzęg
Image
Widok podczas jazdy
Image
Renifer czyścioszek :)
Kolejnym przystankiem był Husky Park. Było tam pełno klatek, w których mieszkały psiaki. Naszym celem była przejażdżka zaprzęgiem. Ceny takie, jak podane na stronie Internetowej, czyli 15 euro za 500 m, 25 euro za 2 km. Musieliśmy chwilę poczekać i po około 20 minutach siedzieliśmy na saniach prowadzonych przez 10 psów. Od razu było widać, że sprawia im to niesamowitą przyjemność, ponieważ biegły jak szalone… Aż do momentu, w którym jeden z nich odczuł potrzebę fizjologiczną i nagle się zatrzymał :D Cała reszta próbowała zahamować, ale co niektóre nie wyrobiły i wbiegły w niego. Po chwili przerwy kontynuowaliśmy przejażdżkę. Droga prowadziła przez ogromną, ośnieżoną polanę. Pod koniec trasy, kiedy psy z zaprzęgu usłyszały szczekanie z Husky Parku przyspieszyły tempo. Przez chwilę myśleliśmy, że wypadniemy z tych sań, ale jakoś się udało dojechać do mety. Oczywiście standardowo zrobiliśmy sobie zdjęcia z zaprzęgiem, a potem pobawiliśmy się z pieskami tam mieszkającymi.
Image

Image

Image
Przyszła pora obiadowa i zastanawialiśmy się czy wracać już do miasta, czy zostać i zjeść coś tutaj. Udało mi się przekonać Karola na spróbowanie czegoś typowo fińskiego w restauracji Mikołaja. Zamówiliśmy dwa burgery – jeden z mięsem z renifera, a drugi z łososiem. Oba były bardzo smaczne :) Na deser spróbowaliśmy lodów z likierem z maliny moroszki.
Image
Burger z renifera
Po obiedzie udaliśmy się na poszukiwanie pamiątek, a także na pocztę świętego Mikołaja w celu wysłania kartek, a potem wróciliśmy autobusem do Rovaniemi, skąd mieliśmy pociąg do Muurola. Wieczór spędziliśmy leniwie.
Image
Poczta Mikołajowa
Image
Listy do Mikołaja
Image
Skrzynki na listy
Na następny dzień zaplanowaliśmy zwiedzanie Rovaniemi. Tym razem postanowiliśmy pojechać autobusem, o którym istnieniu dowiedzieliśmy się poprzedniego dnia. Kosztował 6 euro, ale wyjeżdżał wcześniej z naszej wioski. Pierwszym celem było muzeum nauki Arktikum. Można w nim poznać faunę i florę północnej Finlandii, a także kulturę, język i zwyczaje Samów. Jest tam też specjalny pokój, w którym można obejrzeć pokaz zorzy polarnej. O ile fajnie było dowiedzieć się jak wyglądało i wygląda życie Lapończyków, tak pokaz to totalna strata czasu i tandeta. Po prostu kładziesz się na kanapie i oglądasz pokaz na suficie – w dodatku według tego filmu zorza to lis, który swoim ogonem zostawia ślady światła.
Image

Image

Image

Image
Po wizycie w muzeum pospacerowaliśmy po mieście, w którym tak naprawdę nie ma co oglądać. Samo Rovaniemi w czasie II wojny światowej zostało całkowicie zniszczone przez Niemców, dlatego aktualna architektura miasta jest bardzo nowoczesna. W centrum znajduje się deptak (nazwany na cześć zespołu Lordi) oraz dużo sklepów i knajp. Można też podjechać autobusem do parku zimowego, w którym znajdują się tory narciarskie, skocznia i inne tego typu rzeczy. My zrezygnowaliśmy z ostatniej atrakcji i wróciliśmy pociągiem do naszego miasteczka na obiad. Postawiliśmy na pizzę w jednej z przydrożnych pizzerii oraz piwo Karhu III. Pizza była bardzo tłusta, na dość cienkim cieście, jako dodatek dostaliśmy świeżo wyciśnięty czosnek – ciekawe doznanie smakowe. Piwo oprócz tego, że było drogie to smakowało jak woda z odrobiną piwa – nie polecamy.
Był to nasz ostatni wieczór w Laponii, więc mieliśmy nadzieję, że pogoda się zlituje. Niestety znów nie była na tyle łaskawa, abyśmy mogli ujrzeć zorzę. Dzięki temu mogliśmy wyspać się przed kolejnym lotem.
Image

Image
Kolejnego dnia rano dopakowaliśmy rzeczy do końca i ruszyliśmy na pociąg. Doszliśmy do wniosku, że tym razem pojedziemy na lotnisko autobusem nr 8 (tym samym co jeździ do wioski Mikołaja) zamiast Taxi Airport, bo jest dwa razy tańszy. Nie obyło się bez niespodzianek. Kupiliśmy dwa bilety na lotnisko i ruszyliśmy w drogę. Dojechaliśmy do wioski Mikołaja, wszyscy ludzie wyszli, a my czekaliśmy na naszą kolej. Problem w tym, że kierowca zamiast jechać na lotnisko zaczął wracać w kierunku miasta. Na początku myśleliśmy, że jedzie inną drogą, bo tak ma w rozkładzie, ale gdy zaczęliśmy zbliżać się do centrum poprosiłam Karola, aby z nim to wyjaśnił. Okazało się, że facet nie dosłyszał tego, gdzie chcemy jechać przez co próbował się z nami kłócić, a na koniec powiedział, że mamy usiąść i pogadamy jak on dojedzie na dworzec. Poczekaliśmy cierpliwie, a po skończonej jeździe oboje poszliśmy wyjaśnić sytuację. Oczywiście on znowu twierdził, że nie powiedzieliśmy gdzie chcemy dojechać. Gdy Karol powiedział, że chce zwrot pieniędzy kierowca coś burknął po fińsku, zamknął drzwi w autobusie i zaczął gdzieś jechać bez słowa wyjaśnienia przy okazji próbując się gdzieś dodzwonić. Ja już pisałam w swojej głowie czarne scenariusze, gdzie to on nas wywozi i że już nigdy nie wrócimy do domu :) Na szczęście okazało się, że po prostu chciał dogonić autobus, który 10 minut wcześniej pojechał tą samą trasą, ale nie miał w rozkładzie zatrzymywania się na lotnisku. Na szczęście udało im się dogadać i drugi kierowca zawiózł nas do naszego celu bez konieczności kupowania kolejnego biletu. Po tej przygodzie odpoczęliśmy chwilę, oddaliśmy bagaże i grzecznie poczekaliśmy na samolot do Helsinek.
Image

Image

Więcej na blogu http://blizejnizmyslisz.blogspot.com/20 ... izyta.htmlZ Rovaniemi do Helsinek dostaliśmy się samolotem linii Norwegian, tym razem bez internetu na pokładzie :( Wylądowaliśmy przed godziną 17 i od razu udaliśmy się w kierunku przystanku. Tam, po chwili czekania, wsiedliśmy w autobus 615 i pojechaliśmy do centrum. Tym razem postanowiliśmy po raz pierwszy spróbować serwisu Airbnb i wynajęliśmy mieszkanie w dzielnicy Kallio. Pierwsze nasze wrażenie z dzielnicy? Finowie chyba lubią „Tajski masaż”, bo na każdym rogu jest taki „zakład”. Chwila googlowania i okazało się, że jest to jedna z niebezpieczniejszych dzielnic Helsinek zamieszkana przez Azjatów. Jakoś nie czuliśmy się tak niebezpiecznie, gdyż każdy jak słyszał język polski to nie wykazywał zainteresowania nami. Samo mieszkanie to kawalerka z osobną kuchnią i łazienką, bardzo przytulne z tekturą pod łóżkiem (tak mieliśmy karton miedzy stelażem łózka a materacem nie wiadomo po co). Nietaktem byłoby nie wspomnieć o łazience. Wielkość? Wyobraź sobie płaszczyznę z punktem gdzie stoisz i za każdym razem jak wyciągniesz rękę to dotykasz ściany. Skoro już wyobraźnia zaczęła pracować to teraz dodaj do tego zlew toaletę i słuchawkę prysznicową powieszoną na ścianie, bez żadnych zasłon. Nie jeden urbanista miałby problemy z zagospodarowaniem tak małej przestrzeni, a Finom się to udało! No dobra koniec gadania o lokum.
Od razu postanowiliśmy pójść na spacer i przy okazji zrobić małe zakupy. Gdy wyszliśmy było już ciemno i okazało się, że sąsiedniej ulicy widać świecącą smugę od lasera – jest to „Blue Line”, który świeci od 10 grudnia 2012 i symbolizuje 200 lat Helsinek jako stolicy Finlandii. Można go zobaczyć do końca tego roku, zainstalowany jest pomiędzy obserwatorium Tähtitorninmäki a kościołem Kallio, obok którego mieszkaliśmy.
Image
Kallio Church
Image
The blue line
Image
Eläintarhanlahti
Image
Pomnik pamięci kobiet walczących w II wojnie światowej
Wieczór był dość zimny, spacerując po dość nieciekawej dzielnicy jedynym ratunkiem na nasz wieczór było kupno porządnego alkoholu na lepszy sen. Wybór padł na wino z maliny moroszki. W domu okazało się, że zakup okazał się niezbyt trafiony, ponieważ nasze kubki smakowe nie są przyzwyczajone do tak wyrafinowanego smaku fińskiego wina, które Karol określił jako bimber na drożdżach z maliną.
Następnego dnia, z racji tego, że był to nasz ostatni dzień, poświęciliśmy go w pełni na zwiedzanie, a że jest to nieduże miasto postanowiliśmy zrobić to pieszo. Z racji tego, że Helsinki nie mają starówki, ani nic podobnego nie do końca wiedzieliśmy gdzie udać się najpierw. Rzut okiem na mapę, cel: woda, w końcu to miasto portowe to musi się coś tam dziać więcej. Poszliśmy więc od naszego mieszkania w stronę morzą mijając wiele parków. Pierwszym naszym przystankiem był plac przed dworcem głównym, gdzie stoi pomnik znanego fińskiego pisarza Aleksis Kivi oraz teatr narodowy. Dworzec jest ogromny, ma kilkanaście peronów na różnych poziomach, ogólnie czysto ładnie i fajnie.
Image
Dzielnica Kallio
Image
Eläintarhanlahti
Image
Eläintarhanlahti
Image
Kaisaniemenlahti
Image
Plac przy dworcu
Image
Pomnik Aleksis Kivi, w tle Teatr Narodowy
Zaraz obok dworca znajduje się Stockmann – największy dom handlowy w całej Finlandii. Gdy się do niego wejdzie, można być zaskoczonym, bo nie wygląda tak jak standardowe centrum handlowe z oddzielnymi sklepami. Asortyment jest podzielony na działy i na każdym piętrze można kupić to, co kogoś interesuje. Wchodząc do niego można poczuć unoszący się w powietrzu zapach pieniędzy, gdyż większość marek nie są dla zwykłego zjadacza chleba.
W bliskim sąsiedztwie znajduje się teatr Szwedzki, pierwszy teatr zbudowany w Helsinkach.

Dodaj Komentarz

Komentarze (5)

serniczek 27 kwietnia 2014 13:48 Odpowiedz
Fajna relacja :) Też za 2 dni lecimy do Finlandii (2 raz w tym roku) w okolice Rovaniemi (oczywiście Rovaniemi też obowiązkowo do zobaczenia :D).
casperslonina 29 kwietnia 2014 21:53 Odpowiedz
Czesc! Bardzo fajna relacja, szczegolnie ze zastanawiam sie nad spedzeniem przyszlych swiat z druga polowka wlasnie w tamtych okolicach. Myslicie ze jest to do zorganizowania ze stosunkowo malym budzetem? Bo z tego co widze to za te wszystkie atrakcje pieknie sobie zycza... Zlapanie stopa z Turku na polnoc jest wykonalne?Czytalem gdzies ze za kolem podbiegunowym jest mozliwosc wynajecia domkow kempingowych (cokolwiek to znaczy) za ok 40€, tylko nigdzie nie moge konkretnych informacji znalezc...Z gory dzieki za odpowiedz!
mala-mi 1 maja 2014 10:02 Odpowiedz
casper.slonina napisał:Czesc! Bardzo fajna relacja, szczegolnie ze zastanawiam sie nad spedzeniem przyszlych swiat z druga polowka wlasnie w tamtych okolicach. Myslicie ze jest to do zorganizowania ze stosunkowo malym budzetem? Bo z tego co widze to za te wszystkie atrakcje pieknie sobie zycza... Zlapanie stopa z Turku na polnoc jest wykonalne?Czytalem gdzies ze za kolem podbiegunowym jest mozliwosc wynajecia domkow kempingowych (cokolwiek to znaczy) za ok 40€, tylko nigdzie nie moge konkretnych informacji znalezc...Z gory dzieki za odpowiedz!W okolicy świąt trzeba się liczyć z dużym podniesieniem budżetu, bo oni tylko czekają żeby w grudniu turyści przyjechali i zostawili im kasę :) Jeśli nie chcecie nadwyrężyć portfela proponuje znaleźć jeszcze dwie osoby i wynająć domki - myślę że coś się znajdzie w przystępnej cenie. My za pokój w tym hotelu, w którym mieszkaliśmy płaciliśmy 60 euro za noc. W sumie na tą wycieczkę wydaliśmy ponad 2000 zł na osobę. Nie wiem jak w kwestii stopa, może ktoś inny coś wie i podpowie?
stonka 26 maja 2014 10:46 Odpowiedz
mala-mi napisał:Kolejnym miejscem, które nas urzekło był Esplanade Park – piękny park w samym centrum miasta. Położony przy ulicy, na której znajdują się oryginalne butiki oraz drogie hotele. Znajduje się w nim najstarsza (i chyba jedna z droższych :)) restauracja w Helsinkach Kappeli. Restauracja miała chyba dość biedniejszych klientów, dlatego wystawiła cennik na zewnątrz. Ceny? Sami sprawdźcie, niech to będzie zadanie dla was jak byście kiedykolwiek jechali do Helsinek :)Najdroższe danie 57euro, ale sporo także po 30e a nawet cos za 9,90 widziałem. Czy to tak drogo? Po Twojej zapowiedzi wahałem się czy w ogóle tam podchodzić żeby nie popuścić z przerażenia-na szczęście niepotrzebnie:)
mala-mi 26 maja 2014 18:44 Odpowiedz
stonka napisał:mala-mi napisał:Kolejnym miejscem, które nas urzekło był Esplanade Park – piękny park w samym centrum miasta. Położony przy ulicy, na której znajdują się oryginalne butiki oraz drogie hotele. Znajduje się w nim najstarsza (i chyba jedna z droższych :)) restauracja w Helsinkach Kappeli. Restauracja miała chyba dość biedniejszych klientów, dlatego wystawiła cennik na zewnątrz. Ceny? Sami sprawdźcie, niech to będzie zadanie dla was jak byście kiedykolwiek jechali do Helsinek :)Najdroższe danie 57euro, ale sporo także po 30e a nawet cos za 9,90 widziałem. Czy to tak drogo? Po Twojej zapowiedzi wahałem się czy w ogóle tam podchodzić żeby nie popuścić z przerażenia-na szczęście niepotrzebnie:)mi się wydaje, że nawet 30 euro to sporo jak na jedno danie, ale mogę się mylić. Zdecydowanie wolę jeść za mniej niż 10 euro :) -- 28 Mar 2015 19:15 -- przepraszam, że odświeżam stare relacje, ale nie znalazłam na forum żadnych konkretnych informacji na temat Rovaniemi, więc mogę zareklamować mój poradnik :)http://blizejnizmyslisz.blogspot.no/201 ... niemi.html